Translate

czwartek, 23 kwietnia 2015

Spore zmiany

To tak. Ponieważ jestem niedojdą i ciężko mi zmienić wygląd bloga, dlatego założę nowego. Będzie stara treść i stare rozdziały, które systematycznie będą się pojawiać ( z ewentualnymi poprawkami ortografii). Jest jednak parę rzeczy, które muszę zmienić i dlatego wolę założyć nowego bloga. Kolejny rozdział (przyszły piątek) ukaże się już tam, link podam, gdy "skończę przeprowadzkę". Podsumowując: -nowy blog, -nowe rozdziały, - nowy link, - nowa nazwa, - stare rozdziały, Link podam niedługo ;)

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział XIV - Szybki kurs skakania z (bez) spadochrona

Zawsze myślałamAnnabeth Zawsze myślałam, że dziwny styl bycia Leny to, podobnie zresztą jak u jej brata, przejaw poczucia humoru. Myliłam się jednak. Ona jest po prostu nienormalna! Zapukała do twierdzy wroga, zapewne pewnego potworów, magów – psychopatów i innego rodzaju niebezpieczeństw. Równie dobrze moglibyśmy się posolić, ułożyć na wielkim półmisku i wywiesić tabliczkę rozmiaru tabloidu z neonowym napisem: „DANIE DNIA : PYSZNI HEROSI!” Stałam zszokowana, wpatrując się tępo Lenę. Byłam tak osłupiała, że nawet nie zdążyłam zrobić czegoś inteligentnego jak ucieczka, wyciągnięcie sztyletu, zamordowanie Leny... Drzwi otworzyły się powoli, ospale z głośnym i przeciągłym piskiem. Stanął w nich brzydki, gremlinopodobny stwór. Miał na sobie dużą (rozmiar XXXXXL?) jasno – niebieską, firmową bluzę z wyszytym na niej napisem : „Szef Ochrony”. Na jego brzuchu wypadała ona bardziej jak top. Potwór był wyraźnie znudzony i zmęczony. - Błagajcie o życie nędzni... - ziewnął, wpatrując się w nas pytająco – Nęęędzniiii... - Turyści – podsunęła usłużnie Lena uśmiechając się uroczo. - Błagajcie o życie nędzni turyści – mruknął sennie dłubiąc w pępku. - Myślę, że obędzie się bez tego – stwierdziła pogodnie – Jesteśmy turystami, jak już wspomniałam. Chcemy zwiedzić to fantastyczne miejsce. - Hm? - przeciągnął się – Niestety, ale muszę was zabić. Przeszedł mnie dreszcz, a w głowie zaświtała myśl „Czemu jeszcze tego nie zabiliśmy?” Przecież jest nieszkodliwe. Kilka szybkich pchnięć sztyletem i po bestii. „I może właśnie dlatego nie jestem w stanie tego zrobić?” - Nie mamy w dzisiejszym planie zabijania ani bycia zabijanym – zaprotestowała Lena z uprzejmym uśmiechem – Tylko koniecznie... Przerwał jej dzwoniący telefonu. Chwila, chwila, chwila...telefon? Potwór poszperał chwilę w kieszeni bluzy i wyjął z niej komórkę. Odebrał. Słuchał przez chwilę co ktoś ma mu do powiedzenia. - Hm? - popatrzył na nas przeciągle. Na każdego z osobna. Najpierw Tom, potem ja, na końcu Lena. - Tak, oczywiście szefowo. Już się robi. - Które z was to Helena Jackson? - warknął. Chwila ciszy. Po jego minie można było wywnioskować, że osoba będąca Heleną Jackson nie pożyje długo... - To ja – wyskoczyłam przed Lenę zasłaniając ją własnym ciałem – Ja jestem Helena Jackson. Zmierzył mnie wzrokiem. - Ghul, Ghol, Ghal – zawołał i chwilę potem pojawiło się troje jego pobratymców tylko dwa razy większych i dwa razy grubszych. - Brać ich! Nawet nie stawialiśmy oporu, gdy chwycili nas za ramiona i wpół niosąc, a wpół ciągnąc po ziemi wprowadzili do środka zamczyska. Choć byłam sparaliżowana ze strachu nie mogłam nie podziwiać kolosalnej i pięknej struktury wnętrza. Wysokie podłużne korytarze z masą rozwidleń. Ściany zdobione mozaikami z różnych epok. Po drodze mijaliśmy mnóstwo potworów. I greckich. I egipskich. To było niepokojące. Podobnie jak fakt, że jesteśmy na łasce bądź też nie łasce przerośniętych gremlinów. Wyszliśmy z korytarza i...tak, to z pewnością była sala z mojego snu. Brakowało jednego maleńkiego szczególiku. Percy'ego. Moje serce zabiło mocniej zdenerwowania. Czy to znaczy, że on już...? Tak poza tym wszystkie inne elementy były. Na czele z Mienyszkowem i zakapturzoną postacią. Ten pierwszy uśmiechnął się szaleńczo na nasz widok. Ta mina mówiła „dobry dzień na zabijanie”. Z wstrętem uświadomiłam sobie ile razy w życiu widziałam już tą minę. Zarówno on jak i kobieta w kapturze zdawali się szukać kogoś wzrokiem. Ona najwyraźniej znalazła to co szukała, bo spod kaptura udało mi się usłyszeć westchnienie ulgi. Mienszykow wyglądał jednak na niezadowolonego i sfustrowanego. - To wszyscy? Nie było ich więcej?! - w jego oczach błyszczała prawdziwa furia, gdy trzymający mnie Ghal przecząco pokręcił głową – A gdzie Kane? - tym razem zwrócił się do kobiety, a raczej dziewczyny co można było stwierdzić po jej drobnej posturze. Nie była wiele wyższa od Leny. Wzruszyła ramionami. - Skoro ich tu nie ma, to znaczy, że zginęli. I oni i ta dziewczyna. Syknął: - Obiecałaś mi zemstę!! Zemstę!!!! Zdawało mi się, że dziewczyna jest podirytowana. Chyba nie był to pierwszy raz, gdy była zmuszona do słuchania tej wypowiedzi. - Otrzymasz swoją nagrodę, spokojnie – mruknęła – Ale teraz czyń swoją powinność. Zabij tą dziewczynę – Wskazała palcem prosto na mnie. Ma się to szczęście – A pozostałą dwójkę oszczędź – głos jej lekko zadygotał. Zanim jednak Mienyszkow zdążył cokolwiek zrobić po sali rozniosło się dziwne zgrzytanie i chrobotanie. Trochę tak jakby ktoś jechał ogromnym widelcem po talerzu jednocześnie szeleszcząc papierem. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu źródła okropnego dźwięku. Nie wiem czego się spodziewałam, ale poczułam lekkie rozczarowanie, gdy zobaczyłam kratę, o wysokości około metra tuż umieszczoną tuż przy samej podłodze. Coś lub ktoś pod drugiej stronie ściany próbowało ją wyrwać czy też usunąć ze swojej drogi. Krata z głośnym trzaskiem wylądowała na podłodze. Z otworu wysunął się nie kto inny jak... - Lissa!!! - dziki wrzask Toma utwierdził mnie w przekonaniu, że jednak nie mam zwidów wywołanych poczuciem winy. To naprawdę była ona. Ale niestety nie tylko ja i syn Zeusa widzieliśmy to. Wszyscy obecni na sali patrzyli na Lissę. Córka Afrodyty miała nieco nieprzytomne spojrzenie. Chyba nie bardzo zdawała sobie sprawę w jak wielkim jest niebezpieczeństwie. Ale jeszcze w większym niebezpieczeństwie i jeszcze większej nieświadomości byli ci, którzy wyszli tuż po niej. Sadie i Carter. Na pierwszy rzut oka byli w opłakanym stanie. Jeszcze bardziej poobijani i pokrwawieni niż Lissa. Carter miał obandażowaną głowę, a Sadie rękę. Mienyszkow już nie był zszokowany. Był ZADOWOLONY. Na swój morderczy i psychopatyczny sposób. Wycelował laskę w rodzeństwo. - Niee! Sadie, Carter! - krzyknęłam. I wtedy wiele rzeczy wydarzyło się naraz. Z laski Mienyszkowa wyleciał ciemny promień. Carter spojrzał w tamtą stronę z niewyraźną miną. Lissa coś wrzasnęła i pchnęła przyjaciół na ziemię. Promień ugodził ją w pierś. W następnej chwili runęła przez jedno z ogromnych okien. Tom wydał z siebie ryk wściekłości. Wyrwał się olbrzymowi i skoczył za dziewczyną.

piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział XIII - Gadam z kamieniami, czyli dzień jak codzień - Perspektywa Sadie


Po ocknięciu moją pierwszą myślą było to, że w głowie łupie mi tak jakby stado besiątek urządziło sobie obok imprezę. Niestety mam na swoim koncie takie przeżycia. Potem zdałam sobie sprawę, że albo świat przewrócił się w drugą stronę, albo to ja leżę do góry noga. Zaraz później doszłam do wniosku, że to jednak to drugie. Wokół mnie znosiły się sterty kamieni, kompletnie zasłaniając mi widok na miejsce, w którym się znajduję.
- Niedobre kamienie – zganiłam je chichocząc podczas gdy świat wirował. Dopiero jakiś czas później zrozumiałam, że skały nie zamierzają mi odpowiedzieć.
- Jesteście źle wychowane – pokazałam im język – Nie lubię was.
Założyłam w ręce na piersi w geście obrażenia i odwróciłam się plecami do najwyższego głazu.
- Sadie?! Sadie!! - zaczęły mnie nawoływać.
- Idźcie sobie!
- Tu jesteś! Sadie, bogom dzięki!
W głowie zaświtała mi dość błyskotliwa myśl, że kamienie mówią jednym i dziewczęcym głosem. I to w dodatku należącym do Lissy.
Odwróciłam głowę i spotkałam się twarzą w twarz z moją przyjaciółką. Nieco podrapaną, spoconą i ubrudzoną ziemią, ale z pewnością nią.
Uściskała mnie.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest! Wejście się zawaliło...więcej nie pamiętam, chyba straciłam przytomność. Carter czeka, tam, trochę dalej! Nie może za bardzo podejść...Wszystko w porządku? - urwała, kiedy zobaczyła jak z trudem próbuję się dźwignąć na jednej ręce.
- Pewnie, co nie w porządku to nie AAAA! - ryknęłam, gdy podparłam się (w każdym razie próbowałam) drugą ręką. Ból był okropny. Rozchodził się po całym ramieniu. Lissa błyskawicznie pomogła mi w stanięciu na nogach.
- Możesz mnie już puścić, naprawdę nic mi nie jest.
Lissa odsunęła się ostrożnie. Ucisk na moim nie poturbowanym łokciu zniknął.
- Nadal wszystko dobrze? - uniosła brew pytająco.
- Nie widać? - pokazałam jej szeroki uśmiech starając się, aby nie zamienił się w grymas bólu.
- Jedyne co na razie widzę to Grinch, świąt nie będzie. Jesteś cała zielona na twarzy! Na pewno dobrze się czujesz?
- Czuję się świetnie – oznajmiłam i zemdlałam prosto w ramiona przyjaciółki.
… - Ma złamaną rękę. Majaczyła?
- Mówiłam ci, że gadała z kamieniami. Czy to nie jest majaczenie?
- Wiesz to w końcu Sadie...
- Och, zamknij się Alladyn. Budzi się.
Otworzyłam oczy. Obok mnie klęczeli Carter z Lissą. Lissa wyglądała na zaniepokojoną, a mój brat...Na Izydę! Głowę miał owiniętą białym czymś co w efekcie końcowym przypominało turban. Wybuchnęłam śmiechem. Ze swoją ciemną karnacją wyglądał jak jakiś sułtan.
- Co się tak gapisz – zazgrzytał zębami.
- Brat nie żeby coś – wykrztusiłam – Ale wiesz, że goście w turbanach nie są powszechnie uważani za atrakcyjnych...Carter – Baba – znów ryknęłam śmiechem. Zaczekali aż mi przejdzie.
- Kamień rozciął mi głowę – wskazał spokojnie na plamy krwi majaczące na turbano – bandażu – A teraz jeśli Sadie się opanujesz i zaczniesz się zachowywać normalnie, hm jak na ciebie oczywiście, to może pomyślimy nad tym jak się stąd wydostać...
Nie słuchałam go jednak. Gapiłam się na moją chorą czy tam złamaną rękę. Była owinięta materiałem, w który wsunięta była jakaś drewniana deseczka.
- To usztywnienie – wyjaśnił mi.
- Co robi?
- A co może robić? - zirytował się – Rusz swoją pustą główką, to naprawdę nie jest trudne.
- Usztywnia? - strzeliłam. Skinął głową.
- Dobra, ale po co?
Gdyby nie Lissa Carter prawdopodobnie stałby się mordercą młodszych sióstr.
- Nie chcę wam przerywać tej rodzinnej pogawędki, ale chyba znalazłam coś...wartego uwagi.
W tym samym momencie odwróciliśmy głowy w jej kierunku. Stała obok jednej z ścian jaskini. Opierała się o duży, kwadratowy kształt otoczony ramką. Wypisane były na niej runy, jakieś łacińskie słowa. Wyłoniłam też kilka hieroglifów.
Moja przyjaciółka stała koło...
- Drzwi! - krzyknęłam bardzo odkrywczo.
- W rzeczy samej – przyznała – Nie rozumiem tylko jak je wcześniej mogliśmy przegapić, zanim...
- Urządziliśmy trollowi pobudkę – dokończyłam kiwając głową.
- W czasie zawalania musiała się osunąć jakaś skała, która wcześniej przysłaniała... - zaczął rozwodzić się Carter. Wymieniłam z Lissą porozumiewawcze spojrzenia. Jej również nie interesowała historia kamieni.
- To naprawdę niezwykła wiadomość, czuję, że moje życie nabrało nowych wartość – stuknęłam ręką w drzwi. Głaz ustąpił od razu przesuwając się w bok.
- To w drogę? - spytał Carter.
- Choćbym miała zginąć – oznajmiła Lissa – Nie wytrzymam ani minuty w tej cholernej jaskini.
Wkroczyliśmy więc w ciemność. Inni robiąc rzeczy wielkie powołują się na honor, empatię (tak znam takie trudne słownictwo) ki odwagę. A my? My na nie wytrzymanie w tej cholernej jaskini.
Głaz zasunął się za nami. Staliśmy teraz w kompletnym mroku. Po chwili wzdłuż ścian zapaliły się pochodnie. Znajdowaliśmy się w podłużnym, kamiennym korytarzu. Nie miał żadnych rozwidleń ani zakrętów. Biegł cały czas prosto. Nie mając większego wyboru ruszyliśmy przed siebie. Sam tunel był nawet ładny, zdobiony różnymi obrazami i ze swoim tajemniczym urokiem. Tylko odór był tu straszny. Po pewnym czasie zaczęłam się przyglądać rysunkom wykutym w ścianach. Przedstawiały one sceny z różnych mitologi. Nie tylko greckich, ale też egipskich.
- Przecież to kraken porwał Percy'ego, kraken jest grecki – zdziwił się Carter jakby czytając mi w myślach.
- Ale zlecił ktoś inny, ktoś przez kogo dom paryski został zniszczony – wyszeptała Lissa.
- Chyba nie...
- Chaos? Nie, ktoś go wtedy wpuścił do środka. Tylko nie wiadomo kto.
- Skąd to wiesz?
- Lena mi mówiła, miała sen – powiedziała, a następnie wyrecytowała – Odnajdziesz co straciłaś, lecz zdrady doświadczysz. Tych których kochałaś dom ci odebrali.
Zapanowała cisza.
- Zdrady, odbieranie domów...Czyli to co zwykle.
- Zamknij się, Sadie. To nam teraz niewiele pomoże – zirytowała się Lissa.
- Ja tylko stwierdzam fakty...
- Cicho! Dziewczyny, dziewczyny wy tylko umiecie gderać. A ja w tym czasie już wiem jak się stąd wydostać – oznajmił Carter. Dumnym krokiem ruszył przed siebie i wywalił się na ziemię.

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział XII Rudolf - Perspektywa Toma i Leny


- A więc – Lissa uporczywie udawała, że mówi do świerku za moimi plecami – Masz w sobie zbzikowaną boginkę. Tak?
- Nie ujął bym tak tego – burknąłem pod nosem, spojrzała na mnie, wreszcie – Mam w sobie na maksa mega zbzikowaną boginkę.
Parsknęła.
- Tomie Morel – pokręciła głową z niedowierzaniem – Jesteś najmniej optymistyczną osobą jaką znam.
- No mam tyle powodów do bycia optymistycznym – pomyślałem z sarkazmem, ale nie powiedziałem tego na głos.
- Może byłbym bardziej optymistyczny, gdyby ludzie byli dla mnie milsi – westchnąłem ciężko zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Zmrużyła oczy.
- Ludzie są dla ciebie mili. Chyba, że oczekujesz jakiś ukłonów i całowania stóp to się na tym przejedziesz...
- Jesteś moją przyjaciółką? - zapytałem znienacka.
- Z tego co wiem to tak – odparła lekko zaskoczona – A co?
- Nie widać tego – zacząłem się skarżyć – Jesteś dla mnie nieprzyjemna, wredna i...dzisiaj nawet mnie uderzyłaś!
- Przepraszam, zapomniałam, że dziewczyn się nie bije – zaszydziła.
- O! Widzisz?! Jesteś okropną przyjaciółką!
- Udowodnię ci, że nie – zdenerwowała się – Przysięgam na Styks, żeby zrobić wszystko co poprawi ci humor!
- Na Styks? Wszystko?
Zmieszała się nieco.
- Głuchy jesteś? Tak, wszystko i na Styks.
Poczułem, że szczerzę się jak głupi.
- Umów się ze mną.
Zamrugała.
- Proszę?
- Głucha jesteś? - przedrzeźniałem ją – Ja. Ty. Kino. Gdy tylko wrócimy z misji.
Lissa chciała już coś odpowiedzieć (albo mnie uderzyć), ale wtedy Annabeth oznajmiła, że pora ruszać dalej.”
Ale jej już nie ma. Nie ma. Wszystko stracone.
Stałem i patrzyłem na wejście do jaskini. Zawalone. Kojarzyło mi się teraz z grobowcem. Z miejscem, w którym moi przyjaciele już na zawsze pozostaną.
Sadie.
Carter.
Lissa.
Lena dotykała moje ramię. Próbowała dodać mi otuchy choć sama również była zapłakana. Czemu ta durna jaskinia się zawaliła? Chociaż nie zrobiła tego sama z siebie...
- Ty! - ryknąłem odwracając się gwałtownie w stronę Annabeth – Jak mogłaś! To wszystko twoja wina!
Patrzyła na mnie z przerażeniem, ale nic nie mówiła. Jakby nie mogła kontrargumentować moich oskarżeń. Tyle mi wystarczyło. Rzuciłem się na nią i z impetem przywaliłem jej w twarz.
- Tom, nie! – zaprotestowała Lena, ale miałem to w nosie. Ponownie uderzyłem Annabeth. Nie zachwiała się nawet. Zamknęła tylko oczy. Po policzkach sunęły jej łzy. Rozwścieczyło mnie to dodatkowo.
- Dość tego! - szczupła i drobna ręka chwyciła mnie za nadgarstek – To przecież nie jej wina.
- Nie jej? Nie jej?! - krzyknąłem piskliwie – A czyja?! Ciągnie nas tu za sobą, bo chce ratować chłopaka. Nie dba o to co się dzieje w obozie! Nie dba o nic i nikogo! Dla niej liczy się tylko Percy! On już pewnie nie żyje, Annabeth, otwórz oczy!
Podbródek jej zadrżał.
- Masz rację – powiedziała cicho – Nie powinnam was ze sobą brać. Masz prawo być na mnie wściekły. Wracajcie z Leną do obozu.
- Teraz to niewiele da, nie zwróci to Sadie, Carterowi i Lissie życia – stwierdziłem oschle starając się nie rozpłakać. Ale po chwili cała złość minęła. Czułem tylko ból.
Taki sam jak po śmierci matki.
- Przepraszam, że cię uderzyłem.
Wzruszyła ramionami.
- Daj spokój, mogło być mocniej.
Uniosłem brew.
- To jakieś wyzwanie?
Zanim zdążyła się odgryźć odezwała się Lena.
- Tak, tak urocze pogodziliście się. Na twoim miejscu, Annabeth, oddałabym mu. Wy się tu tak jednoczyliście się, a ja w tym czasie zrobiłam coś pożytecznego.
- Niby co? - spytałem się jej dość sceptycznym tonem.
- Wiem, gdzie iść – wskazała palcem w górę, na szczyt. Wiatr rozegnał mgłę wcześniej zasłaniającej czubek. Stała tam ogromnych rozmiarów twierdza.
Przełknąłem głośno ślinę. Następnie zadałem najgłupsze pytanie jakie w tamtym momencie można sobie wyobrazić.
- Jesteś pewna, że to tam?
Przewróciła oczami.
- Nie, mamy tu przecież na pęczki strasznych i mrocznych zamczysk, które możemy sprawdzić.
- Racja – wymamrotałem czując, że odpływa mi krew z twarzy.
- Tom – Annabeth położyła mi rękę na ramieniu – Jeśli nie chcesz, nie musisz z nami iść. Zrozumiem, nikt nie będzie uważał cię za tchórza.
- Nie, potrzebujecie mnie – powiedziałem, ukrywając jak bardzo się boję.
- Dobra. Tylko jaki plan? - chciała wiedzieć Lena.
Annabeth myślała chwilę.
- Dajcie mi moment.
Córka Ateny podeszła do drzewa i oderwała spory kawałek kory z wyjątkową brutalnością. Zrobiło mi się żal drzewka.
- Lena, chodź tu – zawołała – pomożesz mi.
- A ja? Co mam robić? - poczułem się niepotrzebny.
- Ty? Zbieraj siły. Będziesz nas musiał przenieść na górę.
Lena
- Gotowi?
Skinęłam głową.
- Nie ma wątpliwości?
Są. I to bardzo duże.
- Ruszaj.
- Czuję się Rudolf czerwono - nosy - poskarżył się Tom. Ale w następnym momencie odepchnął się od ziemi. Zaczęliśmy lecieć. Na twarzy poczułam podmuch lodowatego wiatru. Zapewne darłabym się jak opętana, gdyby nie to, że język przymarzł mi do podniebienia. Czułam się okropnie, przyczepiona do deski, jakimiś prowizorycznymi pasami. Wynalazek Annabeth, żebym i ja (za jakie grzechy bogowie) i ona (a mówią, że dzieci Ateny są mądre) mogły polecieć razem z Tomem. Naprawdę kocham mojego brata, ale w takich momentach jak tamten zastanawiałam się czy dla takiego dupka warto. Tom nie przesadzał z tym Rudolfem. W pasie przewiązany był ala – uprzężą, którą był połączony ze mną i Annabeth. Powiedziałabym mu, że wygląda jak koń, ale nie chciałam mu zrobić przykrości. Tak, tak. Ja, która nie chce zrobić komuś przykrości. Ten świat schodzi na psy.
Tom coś wrzasnął, ale przez wiatr nie usłyszałam treści jego krzyku.
Bum!! Łup!!!
Przez ten ból dowiedziałam się o kościach, o których dotąd nie miałam pojęcia, że istnieją.
I wolałabym, żeby tak pozostało.
Teraz wiedziałam też jeszcze jedno. Tom krzyknął : „Uwaga!”
- Wszystko w porządku? - Annabeth podbiegła do mnie z zaniepokojoną miną. - Oprócz tego, że mam pogruchotane wszystkie możliwe kości? Tak, chyba tak. W porządku. Podała mi rękę i pomogła mi dźwignąć się na nogi.
- Gdzie jesteśmy? - zaczęłam rozmasowywać sobie głowę i rozglądać się dookoła. Tom był cały spocony i rozdygotany. Głowę miał opartą o kolana. Chyba znowu płakał. To nie mogło być zwykłe zauroczenie. On naprawdę musiał kochać Lissę. Spojrzałam najpierw na Toma i na Annabeth. Oboje wydawali się smutni, wypompowani z życia... Moja przepowiednia ma rację. Zawsze myślałam, że chodzi w niej o to, że heros, którego pokocham (błe, błe, rzyg, rzyg) zdradzi i zabije mnie. Ale to nie koniecznie tak. Sama utrata bliskiej osoby zabijała od środka. Miałam tu dwa żywe (jeszcze) przykłady.
- A jak myślisz – wyrwał mnie z zamyślenia głos Annabeth. Staliśmy na marmurowym podeście. Na lewo znajdowała się wysoka ściana i niemal równie ogromne drzwi.
- Tam gdzie powinniśmy być – przyznałam. Następnym momencie nie pytając o pozwolenie podeszłam i zapukałam.
- Zwario...!!! - Annabeth nie zdążyła skończyć, gdy wrota rozwarły się.

piątek, 20 marca 2015

Moi drodzy!

Jeśli pozostał tu ktokolwiek kto czyta.
Mam masę spraw:
Konkurs literacki,
testy szóstoklasisty,
testy kwalifikacyjne do gimnazjum,
I wszystko w przeciągu następnych dwóch tygodni. To nie jest tak, że nie chcę pisać, naprawdę. Nie mam CZASU!! Ale obiecuję, że postaram się wstawić rozdział jeszcze przed świętami.


  • "A więc – Lissa uporczywie udawała, że mówi do świerku za moimi plecami – Masz w sobie zbzikowaną boginkę. Tak?
  • Nie ujął bym tak tego – burknąłem pod nosem, spojrzała na mnie, wreszcie – Mam w sobie na maksa mega zbzikowaną boginkę.
    Parsknęła.
  • Tomie Morel – pokręciła głową z niedowierzaniem – Jesteś najmniej optymistyczną osobą jaką znam.
    No mam tyle powodów do bycia optymistycznym – pomyślałem z sarkazmem, ale nie powiedziałem tego na głos.
  • Może byłbym bardziej optymistyczny, gdyby ludzie byli dla mnie milsi – westchnąłem ciężko zanim zdążyłem ugryźć się w język.
    Zmrużyła oczy.
  • Ludzie są dla ciebie mili. Chyba, że oczekujesz jakiś ukłonów i całowania stóp to się na tym przejedziesz..."

piątek, 6 marca 2015

Przepraszam

Wiem, że powinnam wstawić wczoraj, przepraszam.
Nie mam pojęcia kiedy pojawi się rozdział.
Przez następny miesiąc będę zawalona, dopiero w święta będę mogła oddetchnąć, wtedy będę wstawiać regularnie :)
Przepraszam was jeszcze raz